Pomimo rosnącego popytu na usługi i coraz większej liczby inwestycji, branża budowlana jest w tym roku w trudnej sytuacji. Budowlanka jest coraz mniej rentowna i coraz bardziej zadłużona. Jakie są tego powody i jak mogą sobie z tym radzić zwłaszcza mniejsze firmy?
Patrząc na ulice dowolnego polskiego miasta można stwierdzić, że firmy zajmujące się budowami mają się świetnie. Rzeczywiście, według danych z badania KRD o sytuacji w branży, produkcja w pierwszych pięciu miesiącach 2018 r. wzrosła o 20% w stosunku do analogicznego okresu w roku 2017. Jednak sytuacja przedsiębiorstw budowlanych wcale nie jest dobra. Obroty rosną, ale marże maleją.
– Kumulacja zamówień publicznych w budowlance spowodowała lawinowy wzrost cen materiałów, usług, kosztów logistyki oraz spowodowała, że zabrakło rąk do pracy – mówi Rafał Bałdys-Rembowski, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Szacuje, że w branży brakuje 200 tys. osób do pracy. Jak wyjaśnia, naturalną konsekwencją poszukiwania pracowników był także dynamiczny wzrost płac – w całym 2017 roku wzrosły o ponad 20% – a taki wzrost kosztów pracy, a także cen materiałów spowodował automatyczny wzrost cen usług podwykonawczych. Podwyżki sprawiły, że projekty budowlane stają się coraz mniej opłacalne. Rentowność firm w branży spadła z poziomu 2,9% w roku 2017, do 0,8% w pierwszej połowie tego roku.
Przetargi publiczne – ryzykowne
Jak wyjaśnia Rafał Bałdys-Rembowski, ponad 60% prac budowlanych jest opłacane ze środków publicznych. Przetargi w tej sferze często przeprowadzane są w formule zaprojektuj i wybuduj. – Jej główną zaletą (z punktu widzenia inwestora publicznego) jest fakt, że przetarg na wyłonienie wykonawcy można rozpocząć relatywnie szybko, nie posiadając pełnej dokumentacji technicznej. Oczywiście oszczędność czasu jest iluzoryczna, bowiem wykonawca i tak w pierwszej kolejności będzie musiał daną inwestycję zaprojektować i uzyskać pozwolenia na budowę, co zazwyczaj zajmuje nie mniej niż 18 miesięcy – stwierdza.
W takiej formule przeprowadza się obecnie ok. 80% przetargów publicznych, a wykonawcy wyłonieni w przetargach w 2016 i 2017 r. proponowali rynkowe na tamten czas ceny. Są one niewystarczające do wykonania tych samych robót w dzisiejszej rzeczywistości. Zawarte wtedy kontrakty budowlane przestają być opłacalne, a w wielu przypadkach generują straty. Z tego samego powodu wiele firm, aby odrobić owe straty, zwiększa marże w ofertach składanych obecnie. To dodatkowo nakręca spiralę wzrostu cen.
Rośnie zadłużenie, a płynność maleje
Według danych Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej SA, łączne zadłużenie firm budowlanych wynosi już prawie 2,5 mld zł – o 200 mln zł więcej niż rok temu. W ciągu roku opóźnienia płatności uległy wydłużeniu z 84 do 116 dni, jak wynika z niedawnego raportu Coface. Dodatkowo wielu podwykonawców trzymanych jest w szachu przez nierzetelnych kontrahentów. Już 10% kwoty całego zadłużenia stanowią wzajemne zobowiązania branży.
Jak wyjaśnia Bałdys-Rembowski, jednym z rozwiązań problemu płynności firm budowlanych byłoby usprawnienie procesu zatwierdzenia płatności przez podmioty publiczne. – Inwestorzy publiczni chwalą się, że dokonują płatności nawet szybciej niż ustawowe 30 dni. Jednak to tylko część prawdy, bo choć faktycznie nie ma problemów z płatnościami faktur, to realnym problemem jest zatwierdzenie faktury, czyli potwierdzenie kwoty do zapłaty na rzecz wykonawcy. Inwestorzy – najczęściej publiczni – zwlekają z zatwierdzeniem płatności często przez wiele miesięcy – mówi. Problemem nie jest więc zapłata za fakturę, a kłopot z jej wystawieniem. Te opóźnienia wpływają na terminy zapłat podwykonawcom.
Dla małych firm, które często są podwykonawcami dużych projektów, rozwiązaniem ratującym przed upadkiem mogą być też produkty finansowe, takie jak faktoring, który obecnie, dzięki spółkom zajmującym się technologiami finansowymi, dostępne są dla małych i mikrofirm.
W przeciwieństwie do kredytu, gdzie finansowanie zależy przede wszystkim od obrotu, zysku i historii kredytowej, dla faktorów liczy się przede wszystkim dana transakcja. Nie jest ważne, jak długo firma istnieje na rynku i jakie ma dochody, a to, czy przedsiębiorca każdego miesiąca realizuje swoje usługi, dostarcza towary, czy współpracuje ze stabilnymi kontrahentami i czy dostaje od nich pieniądze.
– Żeby skorzystać z faktoringu firma nie musi być dochodowa, natomiast często firmy zwracają się do nas ze starymi fakturami, albo zdecydowanie zbyt późno – wyjaśnia Mateusz Żynda, manager ds. zarządzania ryzykiem firmy faktoringowej SMEO. Dodaje, że do faktorów zwracają się firmy, które mają niezapłacony VAT, podatek dochodowy, albo już trwające postępowania komornicze. – W trudnej sytuacji w jakiej znajduje się branża, należy takim sytuacjom zapobiegać. Może w tym pomóc na przykład faktoring – stwierdza.
Potrzebne rozwiązania systemowe
Zarówno budowlańcy, jak i branża finansowa są zgodni – potrzebne są systemowe zmiany, nie tylko takie, które usprawniają przepływy finansowe, ale też sprawią, że polskie firmy będą mogły konkurować na rynku międzynarodowym nie tylko cenowo.
– Po pierwsze należy tak planować programy inwestycyjne, aby służyły nie tylko samym inwestycjom, ale również rozwojowi branży, tak jak miało to miejsce w innych krajach członkowskich UE, dla których środki pomocowe były silnym impulsem rozwojowym dla budownictwa. W ten sposób możliwe było utworzenie silnych podmiotów, które zaczęły eksportować swoje usługi – stwierdza wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Stwierdza, że polskie firmy nie mają na to szans, bowiem nie mają kapitału na eksport swoich usług, większość wysiłków kierowane jest na przetrwanie, a nie rozwój i inwestycje.
Wtóruje mu Michał Pawlik, prezes SMEO. – Dla zleceniodawców pewność, że dostawcy nie przerwą realizacji zlecenia z powodu problemów z płynnością jest kluczowym kryterium ich doboru. A żeby branża budowlana się rozwijała potrzebny jest zrównoważony rozwój wszystkich firm, od dużych do bardzo małych.